To już ósmy raz, gdy The Reds sięgają po Puchar Anglii. Po wyrównanej i zaciętej walce o wygranej zadecydowały dopiero rzuty karne. Co ciekawe, Chelsea została pokonana przez Liverpool w ten sposób już drugi raz w tym sezonie. Jednak to nie koniec sezonu dla Liverpoolu, przed nami wciąż realna szansa na zdobycie aż czterech trofeów.
Dwie godziny pełne emocji
Pomimo, że w nie doczekaliśmy się żadnej bramki przez całe 120 minut gry; na pewno nie można było narzekać na brak emocji. Pomimo, że to Liverpool mocniej rozpoczął spotkanie na Wembley, obie drużyny szły łeb w łeb.
W 23. minucie o mały włos na wysunięcie nie wsunęła się Chelsea. Christian Pulsic nie trafił jednak do bramki, a piłka musnęła jedynie słupek. Poważnym zagrożeniem okazał się także Marcos Alonso, który jednak przegrał starcie z Alissonem Beckerem. Brazylijczyk miał pełne ręce roboty podczas całego meczu, skutecznie broniąc jednak każdy skuteczny atak The Blues.
Podobnie miała się jednak sytuacja po drugiej stronie boiska. Édouard Mendy również nie mógł pozwolić sobie nawet na chwilę nieuwagi. Najlepsze szanse na zmianę wyniku mieli około 60. minuty najpierw Diogo Jota, a chwilę później Naby Keïta. Jocie zabrakło jednak precyzji w strzale i piłka znalazła się poza bramką. Zaś strzał Keïty pomimo, że zdecydowanie celniejszy został obroniony przez bramkarza Chelsea.
Regulaminowe 90. minut gry okazało się jednak niewystarczające, aby rozstrzygnąć wynik spotkania. Jak się dość szybko okazało, także dogrywka nie zdołała wyłonić zwycięzcy. Po części pewnie ze zmęczenia, po części z braku pomysłów na przebicie defensywy- gra toczyła się głównie w środku pola.
Konkurs rzutów karnych
To nie pierwszy raz kiedy o wygranym meczu Liverpool- Chelsea decydują rzuty karne. Ponownie również wygrał w nich Liverpool. Niestety nie zobaczyliśmy w nich niezwykle skutecznego strzelca, Mohameda Salaha, który w 33. minucie gry musiał opuścić boisko z powodu kontuzji.
Niezwykłą zręcznością wykazał się za to Alisson Becker, który zdołał obronić strzał Masona. Był to pierwszy ważny krok w stronę trofeum. Wynik potwierdził tylko Kostat Tsimiskas, który zdołał zdobyć ostatniego potrzebnego gola.